Jak było na wsi? Nie lepiej niż w mieście.
[...]
Wiejskie chałupy, w których wespół zamieszkiwali ludzie i bydło roiły się od wszelkiego robactwa. Karaluchy, pchły, wszy oraz szczury, na co dzień towarzyszyły swoim żywicielom przenosząc na nich wiele zakaźnych chorób łącznie z dżumą i durem plamistym.
Mieszkańcy myli się rzadko, ograniczając się jedynie do okolic twarzy i rąk.
Starsze pokolenia zwłaszcza w zapadłych kątach np. na Polesiu odznaczały się ogromnym niechlujstwem – dowodził Stanisław Poniatowski – Mycie polegało na rozcieraniu po twarzy wody, wypryskiwanej z ust na podstawione dłonie, szyja ani inne osłonięte części ciała u dorosłych z reguły nigdy nie były myte, wyjąwszy stopy, które latem przy chodzeniu boso po chlewach i stajniach zbyt się zanieczyszczały
Higiena osobista, choroby zakaźne, mycie głowy. Metody, przesądy i zabobony.
Najpopularniejszym środkiem czystości był ług – gęsta mieszanina popiołu i gorącej wody. Nieczęsto natomiast używano mydła, uważając go za niepotrzebny przedmiot bogactwa i zbytku. Ubrań nie zmieniano praktycznie wcale, zdarzało się, że tą samą koszule wkładano kilkakrotnie. Nic zatem dziwnego, że brudni, niedomyci ludzie, miesiącami chodzący w tej samej odzieży, stawali się siedliskiem robactwa, zapadali na świerzb, malarię, czy wreszcie dur brzuszny. Sytuację pogarszał dodatkowo pogłębiający się analfabetyzm, zacofanie, a także ślepa wiara w przesądy i zabobony.Przesąd, że za wyniesionemi kilku prusakami do sąsiada, gdzie ich niema, wyemigrują wszystkie – pisał Czesław Pietkiewicz – robi to, że we wsi bez prusaków niema ani jednej chatyny. Skoro tylko ktoś postawił zrąb, jeszcze bez sufitu i dachu, już mu sąsiedzi, w tajemnicy jeden przed drugim, niosą po kilka sztuk „narozpłód”, tak, że gospodarz, wnosząc się do nowego domu, spotka tam już zadomowione Prusaki.
Kołtun na XVIII-wiecznym włoskim sztychu. Specyficznym symbolem higieny polskiego społeczeństwa wiejskiego był również kołtun – plątanina nieczesanych i tłustych włosów – który uważano za siedlisko złych demonów i podstępnych duchów. Powszechnie sprzeciwiano się jego obcięciu, czekając aż sam odpadnie, lub też oddawano się w ręce wykwalifikowanych w tym względzie czarowników i guślarzy.
Obcinaniem kołtunów trudnili się zawodowo gonciarze, – odnotowała w swej pracy Anetta Stachoń – czyniąc z tego banalnego zabiegu magiczną i religijną ceremonię. Niektórzy posiadacze kołtunu wierzyli, że chroni on przed chorobami oczu i innymi nieszczęściami.
Warto zaznaczyć, że to przekonanie o szkodliwości mycia głowy było w XIX wieku zjawiskiem masowym. Jeszcze u progu XX stulecia notowano głosy autorytetów medycznych, które stanowczo tego odradzały, w zamian zalecając częste nabłyszczanie, pomadowanie i pudrowanie włosów.
Mycie głowy jest często przyczyna migren lub uporczywego bólu zębów. Aby utrzymać w porządku włosy wystarczy je natłuszczać odrobinę i oczyszczać otrębami lub pudrem ryżowym (…). Kiedy trzeba upiększyć włosy na głowie, należy być bardzo ostrożnym w kwestii mycia. Zamiast tego posypcie przed udaniem się na spoczynek wierzch głowy i między włosami jakimś pudrem wysuszającym i czyszczącym, rankiem zaś usuńcie go grzebieniem.- przestrzegano
Sytuacja zmieniła się dopiero wtedy, gdy w połowie stulecia upowszechniły się łaźnie publiczne i zakłady kąpielowe. Pierwszą tego typu instytucję otworzono w Poznaniu (1840), potem w Warszawie, z czasem również i w innych miastach polskich. Organizowano tam wycieczki ze szkół, fabryk i dziecięcych ochronek. Sporą popularnością cieszyły się również kąpiele w Wiśle, które dla mieszkańców stolicy stały się niemalże rokrocznym rytuałem. Stopniowo odkryto także dobrodziejstwa samodzielnej łazienki, w której synonimami czystości były pachnące wonnymi olejkami mydło i bieżąca woda
*********************
Olbrzymią rolę w popularyzacji tego zagadnienia odegrała Lucyna Ćwierczakiewiczowa, niekwestionowany w tym czasie autorytet w kwestiach kulinarnych. W wydawanych przez siebie kalendarzach i poradnikach, sporo miejsca poświęciła sprawom higieny, zdrowego odżywiania, ubioru i kosmetyków. Powoływała się przy tym na porady znanych i cenionych warszawskich higienistów i lekarzy, tłumaczyła artykuły zachodnioeuropejskich specjalistów, czy wreszcie dzieliła się własnymi doświadczeniami w tej dziedzinie.
Ćwierczakiewiczowa wychodziła z założenia, że należy pozbyć się panujących w społeczeństwie zahamowań i stereotypów, przeciwstawiając im jednocześnie nowoczesne sposoby walki z brudem i bałaganem. Szczególne zadanie wyznaczyła kobiecie, z której nie tylko uczyniła strażniczkę domowego ogniska, ale także popularyzatorkę czystości i porządku: Krótki ten pogląd na stanowisko kobiety pokazuje widocznie jak wielką rolę odgrywać one mogą, skoro się zechcą przejąć szczerze obowiązkami swego posłannictwa – mówiła.
Równocześnie wszelkie wcześniejsze zaniedbania, związane z nieodpowiednim prowadzeniem gospodarstwa, przypisała zaistniałym w poprzednich epokach błędom edukacyjnym.
Dawniej higiena – pisał w jej „Kalendarzu na rok 1877” doktor Pląskowski – zaledwie tylko z nazwiska znaną była kobietom, a maksymy jej niektóre od czasu do czasu wygłaszali nauczyciele, lub też lekarze i to w chwilach już tak stanowczych, że widoczne groziło niebezpieczeństwo pod względem zdrowia, a często nawet i życia samego. Wprawdzie czasami spotkać się było można, z jakim pobieżnie napisanym artykułem w poradnikach domowych, w kalendarzach, lub pismach periodycznych, jednakże w sposób taki, traktowana nauka tak ważna, nie mogła wywrzeć wpływu należytego na wychowanie kobiet i pomyślne ich uzdolnienie do życia higienicznego, a skutki opłakane w braku znajomości zasad prawdziwych do utrzymania zdrowia, podkopywały częstokroć ich czerstwość wrodzoną, albo też w postępie chorobliwym, zwolna niszczącym ciało i ducha zatruwały szczęście całych familij i następnych pokoleń
[...]
Po więcej porad naszych prababć...zapraszamy tu:
http://histmag.org/W-walce-ze-stereotypami.-Zdrowie-i-higiena-kobiet-w-kalendarzach-Lucyny-Cwierczakiewiczowej-3092
Pozdrawiam
Joanna