sobota, 31 października 2009

Wszystkich Świętych

Jutro dzień Wszystkich Świętych a co to za dzień i dlaczego akurat ten?

Wszystkich Świętych (łac. festum omnium sanctorum) – chrześcijańska uroczystość obchodzona 1 listopada ku czci wszystkich znanych i nieznanych świętych.
W dniu tym przypomina się nie tylko osoby oficjalnie uznane za święte i takimi ogłoszone, ale przede wszystkim ludzi, których życie nacechowane było świętością. Jest to także święto wszystkich, dla których celem jest życie prowadzące do zbawienia.
Uroczystość Wszystkich Świętych wywodzi się głównie z czci oddawanej męczennikom, którzy oddali swoje życie dla wiary w Chrystusa, a których nie wspomniano ani w martyrologiach miejscowych, ani w kanonie Mszy Świętej.
W III wieku rozpowszechniła się tradycja przenoszenia całych relikwii świętych, lub ich części, na inne miejsca. W ten sposób chciano podkreślić, że święci są własnością całego Kościoła. Kiedy w 610 papież Bonifacy IV otrzymał od cesarza starożytną świątynię pogańską Panteon, kazał złożyć tam liczne relikwie i poświęcił tę budowlę na kościół pod wezwaniem Matki Bożej Męczenników. Od tego czasu oddawano cześć wszystkim zmarłym męczennikom, w dniu 1 maja.

Grzegorz III w 731 przeniósł tę uroczystość na dzień 1 listopada, a w 837 papież Grzegorz IV rozporządził, aby odtąd 1 listopada był dniem poświęconym pamięci nie tylko męczenników, ale wszystkich świętych Kościoła katolickiego. Jednocześnie na prośbę cesarza Ludwika Pobożnego rozszerzono to święto na cały Kościół.
(Tekst zaczerpnięty z Wikipedii)

Dzień zadumy, dzień przemyśleń, dzień ....  .

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Bogdan.

poniedziałek, 26 października 2009

Nasz pierwszy Gość.

Miło nam powitać na naszym blogu Monikę Tkaczyk zd. Karolkiewicz. Korespondujemy
z Moniką już jakiś czas, wymieniamy informację i przyszedł wreszcie czas aby się ujawniła. Monika również poszukuje wiadomości na temat Tkaczy/Tkaczyków, jak na razie
wspólnych przodków nie widzimy, ale kto wie co się okaże jak "wrócimy się w czasie".

Oddajemy jej głos.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

W kolejnym albumie chciałabym przedstawić historię rodziny mojego męża Waldka. Niestety czasem historie rodzinne nie są proste. Ja sama zajmuję się genealogią już prawie od 10 lat. Udało mi się krok po kroku odtworzyć historię rodziny Karolkiewiczów aż do 1800 roku. W przypadku Tkaczyków jest troszkę trudniej.

 Aleksander Tkaczyk (Tkacz) - dziadek mojego męża urodził się 27 lutego 1914 roku w Cisiu jako syn Józefa Tkacza lat 42 i Marianny z Dąbrowskich, Około 1920 roku cała rodzina przeszła na wiarę mariawicką. Aleksander ożenił się z katoliczką Genowefą Dębską (urodzoną we wsi Nowiny - obecnie na terenie Cisia). Niestety jego życie zbyt szybko dobiegło końca - 27 kwietnia 1943 roku w wieku 29 lat zginął tragicznie w Cisiu, broniąc
swojego brata został pchnięty nożem. Pozostawił ciężarną żonę. Tuż po jego śmierci na świat przyszedł tata Waldka - Włodzimierz. W 1948 roku Genowefa wyszła powtórnie za mąż za Kazimierza Okrzeję z Wielgolasu Brzezińskiego.
 Będziemy wdzięczni za pomoc w zidentyfikowaniu osób na zdjęciach i ewentualne informacje o rodzinie Tkaczy/Tkaczyków.




Tu możecie zobaczyć drzewko Waldka Tkaczyka, męża Moniki.


Kontakt z Moniką monikatk@poczta.onet.pl

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Przyłączamy się z Asią do prośby Moniki.

Bogdan.





czwartek, 22 października 2009

Z gazety dziadków.

Jako ciekawostkę przeczytajcie jakie rady dawano gospodarzom w 1935 roku.

---------------------------------------------------------------------------------


---------------------------------------------------------------------------------

Ciężko powiedzieć czy już wcześniej nikt na taki pomysł nie wpadł
ale Paweł Sado w 1917 roku
, jeszcze o takim wypasaniu bydła nie pomyślał,
bo nie byłoby później problemów o których mówi notatka poniżej.

----------------------------------------------------------------------------------





---------------------------------------------------------------------------------

Jak widać Józef mój pradziadek potrafił o swoje walczyć,
dziś może się to wydawać śmieszne i nikt by do sądu
z takiego powodu nie poszedł (chociaż kto wie :-)),
ale wtenczas cała rodzina utrzymywała się z tego,
co urodzi ziemia i każda strata, to kromka chleba mniej.


Bogdan.

poniedziałek, 19 października 2009

Wspomnienia jeńca nr.29714

   "15 sierpnia 1939r taka piękna pogoda, upał a ja muszę podorywać, konie ledwo łażą ja też. Z daleka widać ktoś biegnie, ... "

Tak zaczął wspomnienia mój dziadek, Stefan Ostrowski kiedy został zmobilizowany.
Rok z jego życia opisany jest w XIX tomie "Łambinowickiego Rocznika Muzealnego"

-------------------------------------------------------------------------------





-------------------------------------------------------------------------------

Chcę przedstawić pełniejszy tekst wspomnień spisany przez Jana Ostrowskiego, Stefana syna.
Zapraszam do lektury.

------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------
 
------------------------------------------------------------------------------------


------------------------------------------------------------------------------------


-------------------------------------------------------------------------------------


---------------------------------------------------------------------------------------


---------------------------------------------------------------------------------------


---------------------------------------------------------------------------------------

Myślę, że ten rok był najdłuższym rokiem w jego życiu, niepewność jutra, tęsknota za domem rodzinnym i dręczące pytanie: "Czy wrócę do domu?".


Bogdan.


Znalezione na mapie

Mapa wydana przez Wojskowy Instytut Geograficzny Warszawa 1937.

Miłego przeglądania
Joanna
Kliknij na zdjęcie i powiększ:

 
 
 
 
 

poniedziałek, 12 października 2009

Jeszcze o Kościele.

Postanowiliśmy z Asią dodać jeszcze troszkę informacji o naszym kościele i zamieścić kilka zdjęć, bo warto. Tekst który przeczytacie jest zaczerpnięty z dokumentu „Plan rozwoju miejscowości Dębe Wielkie” zapraszam na minutkę historii.


Zamysł budowy kościoła powstał prawdopodobnie w 1900 r. Dębe należało wówczas do parafii Mińsk -Mazowiecki. Odległość dzieląca te miejscowości stanowiła utrudnienie w tamtych czasach, gdyż podstawowym sposobem przemieszczania się były wędrówki piesze. Ci, którzy nie posiadali konia z wozem, a takich była większość, zmuszeni byli chodzić pieszo na nabożeństwa. Dzieci uczęszczające na naukę katechizmu, codziennie biegały boso, poboczami szabrowanej szosy z tłucznia kamiennego, raniąc nogi na ostrych odpryskach, by dotrzeć do kościoła. W godzinach popołudniowych i przedwieczornych, oderwane od pracy pomocniczej przy rodzicach w polu, czy też obejściu, musiały one pokonać tam i z powrotem odległość około 20-stu km.
"Dębe wraz z wioskami, które przyłączyły się do budowy kościoła i tworzenia nowej parafii, liczyło wówczas około 2 tysięcy ludzi. Biorąc pod uwagę niski stan zamożności tych ludzi z powodu słabych gruntów, można bez przesady powiedzieć, że był to wyczyn wprost heroiczny. W 1903 roku rozpoczęto budowę. Plac i 6 morgów ziemi, przekazał na rzecz kościoła właściciel dworu Dębe, pan Władysław Tabiszewski. Na przygotowany teren pod budowę, ze wszystkich stron zaczęły nadjeżdżać wozy konne wyładowane kamieniami. Niektóre z nich były tak duże, że na furmankę dało się załadować trzy, dwa, a nawet tylko jeden kamień. Prostokątne bloki granitowe w fundamencie, zostały wyrobione z tychże kamieni na miejscu. Równocześnie z kamieniami pojawiły się pierwsze wozy z cegłą. Na zamówienie kierownictwa budowy, cegielnia w Kawęczynie przez długi okres czasu produkowała cegłę wysokiej jakości jak też różnych kształtów wyłącznie na potrzeby budowy kościoła w Dębem. Od tej pory we wsi powstał niebywały ruch. Dziesiątki wozów zwoziły materiały budowlane. Przybywały grupy cieśli, murarzy, stolarzy i różnego rodzaju fachowców z obcych stron.
Miejscowi ludzie, poza normalną pracą w polu i gospodarstwie, każdą wolną chwilę poświęcali pomocy przy budowie kościoła. Entuzjazm był wielki. Pracował każdy, kto tylko nadawał się do tego, nie wyłączając młodocianych. Bardzo uciążliwy okazał się transport cegły. Duża odległość cegielni od miejsca budowy, źle utrzymana wyboista szosa z tzw szabru, była trudna do pokonania dla żelaznych wozów konnych. Dla przykładu należy zaznaczyć, że niektórzy ofiarni gospodarze poniszczyli po dwa wozy, a nierzadko i konia w czasie zwożenia cegły. Równocześnie zwożono drzewo z lasu rudzkiego z majątku hrabiego Starzeńskiego.
Wraz z murami rosło rusztowanie. Szczególną uwagę poświęcono konstrukcji mocnych schodów wewnątrz rusztowania. One to stanowiły podstawowy sposób transportu do góry, Wszystkich potrzebnych materiałów. Ludzi wnoszących cegłę na plecach, nazywano koźlarzami, jako że drewniana konstrukcja dopasowana do pleców z ładunkiem cegły, nazywała się kozłem. Przeciętny ładunek kozła, wynosił od dwudziestu pięciu do trzydziestu pięciu cegieł. W wyniku rzetelnej pracy dziesiątków ludzi, powoli zaczęły wyłaniać się na fundamentach ściany kościoła, a wraz z nimi rosły rusztowania. Teraz wysiłek stawał się zauważalny, co było niewidoczne w czasie budowy fundamentów.
Wieczorem, po skończonej pracy w polu wiele ludzi mimo zmęczenia szło zobaczyć postępy w budowie. Każdego dnia przybywało kilka stopni, toteż widok z rusztowania stawał się coraz ciekawszy, bardziej rozległy. W końcowej fazie budowy, rusztowanie sięgało powyżej czubka krzyża na głównej wieży. Po rozebraniu rusztowań ukazał się piękny kościół w stylu gotyckim, zbudowany z mocnej czerwonej cegły. Budowniczowie nowej parafii mogli być naprawdę dumni z osiągniętego sukcesu.
Wykończenie i wyposażenie wnętrza, wymagało nie mniej nakładów finansowych i pracy niż dotychczas. Zakupiono dzwony wysokiej jakości. Sprowadzono kosztowne i trudne wówczas do transportu organy. Wiadomo, że jest to tylko połowa całości tego typu organów. Podobnych obrazów drogi krzyżowej, jakie posiada kościół w Dębem, trudno znaleźć. Fundowane były przez poszczególne rodziny. Straciły one na wartości przez niewłaściwe ich odnowienie. Podobnie żyrandole, które zostały ogołocone z ozdób kryształowych w czasie instalacji światła elektrycznego.
Obecnie kościół ma 103 lata. Przetrwał dwie wojny światowe. W czasie pierwszej wojny przemieszczające się wojska najeźdźców, przetrzymywały wewnątrz konie. Niemcy zrabowali dwa dzwony, największy i średni. W czasie międzywojennym tylko ten pozostały najmniejszy spełniał swe zadanie. Ale w spokojne dni słychać go było w promieniu siedmiu kilometrów. Podczas drugiej wojny Niemcy zabrali i ten ostatni. Po zakończeniu działań wojennych zakupione zostały te, które są do dzisiaj. Ale one nie są w stanie dorównać poprzednim. W 1939 roku w nocy z 3-go na 4-go września w czasie pierwszego bombardowania Dębego w Kościele wypadło 110 szyb, a po zakończeniu działań niewiele ich pozostało. W czasie okupacji udało się kupić tzw. szkło mrożone kolorze brudnej żółcieni, co bardzo przyciemniło wnętrze Kościoła. W 1944 roku w czasie przejścia drugiego frontu, pociski artyleryjskie uszkodziły wieżę i dach. Pobieżnie dokonana wówczas naprawa nie zabezpieczała dostatecznie budowli. W dodatku nieprzepuszczalne gliniaste podłoże, stwarzało zagrożenie dla fundamentów. O tym wiadomo było już od dawna. Ale dopiero ostatni ks. proboszcz po przybyciu do Parafii zauważył, że tak ważnymi dla budynku elementami jakimi są fundamenty i dach, należy natychmiast zająć się ich zabezpieczeniem.





 


 

 




Więcej zdjęć możecie obejrzeć w galerii.

Tyle o kościele a ja dodam że bardzo się cieszę że poznałem Eugenię , Krzysztofa z Jagodą, Helenę z rodziną, Jacka z rodziną a przede wszystkim Asię z którą do dnia odwiedzin znaliśmy się tylko przez internet. Usłyszałem wiele historii z życia Eugenii z czasów jej młodości z czasów wojny, Powstania Warszawskiego. Były też wspomnienia innych krewnych, które przybliżyły historię rodziny.


Bogdan.

niedziela, 11 października 2009

Miros kontra Mirosz

Dlaczego na dokumentach pojawia się nazwisko Mirosz i Miros dla tej samej osoby?
Dziś już znam odpowiedź.
Prawdziwe nazwisko to MIROSZ ale przed wojną na terenach Olesina i Dębego nie wymawiało się "z"- to była forma gwary.
Na dywanik leżący na podłodze i na który potocznie, po dziś dzień mówimy szmaciak, mówiło się tam smaciak.
Tak samo było z nazwiskiem. Pisano Mirosz a wymawiano Miros. Gdzieś, ktoś w dokumentach napisał tak jak usłyszał.

 

Zastanawiamy się z Bogdanem jak Wam przekazać drzewka. Mamy tak wiele brakujących danych, że wasza pomoc w uzupełnianiu jest nieodzowna.

Pozdrawiam
Joanna




wtorek, 6 października 2009

Trzy dni w gronie rodziny i nie tylko....

Z zapisków Eugenii Rudnickiej z domu Frelak

Dzień 1 - Czwartek
Wyjazd z Olsztyna do Aleksandry Mioduszewskiej zamieszkałej w Warszawie.

Dzień 2- Piątek.
Przyjeżdża po nas Bogdan Ostrowski (kuzyn) z Olesina i razem -ja z Asią jedziemy do Dębe Wielkie. Korzenie moje!!!.Mój dom!
Po drodze odwiedzamy moją siostrę Scholkę Książek.
Jeszcze chcę zobaczyć dom mojego ojca.
Udało się. Stoi.

Jedziemy do Bogdana i tam spotykam się ze swoim bratem stryjecznym Henrykiem. Nigdy się nie widzieliśmy na oczy, tym bardziej było o czym rozmawiać.
Dołączyła do nas Teresa i żona Bogdana- Hania.
Zostajemy na noc u nich.
Dzień 3- Sobota. Dzień spotkania na cmentarzu.
Jedziemy do Królewca odnaleźć zapomniany ewangelicki cmentarz, gdzie z bardzo dużym prawdopodobieństwem znajdują się szczątki moich przodków ze strony Frelaków.
Nie możemy odnaleźć i zagadujemy panią ze sklepiku o miejsce. Asia z ciekawości pyta się czy w Królewcu mieszka jakiś Frelak. Pani przytaknęła i podała nam adres gdzie możemy go znaleźć.
Z duszą na ramieniu pojechaliśmy pod wskazany adres i na podwórzu ujrzałam starszego mężczyznę.
Podeszłam do niego i pierwszym odruchu zauważyłam podobieństwo do swojego ojca.
Przedstawiłam się i po krótkiej wymianie zdań okazało się iż jesteśmy spokrewnieni. Jan Frelak, który jest urodzony w 1924 roku nie raz w swoim młodym życiu zaglądał do Dębego, do swojej rodziny a to znaczy, że do mojej. Niewiarygodne.

Poprosiłam by wskazał nam drogę na cmentarz. Zaoferował, że sam nam pokarze.
Znaleźliśmy.
Są tam zachowane tylko 3 mogiły. Resztę zarósł las. Najmłodsza mogiła jest z 1934 roku a najstarsza z 1904 roku.
 
Pożegnaliśmy się wymieniając adresy i pojechaliśmy do Dębego. Po drodze Bogdan sobie przypomniał, że jest starsza pani z którą na pewno chciałabym sie spotkać. Nie wiedziałam kto to ale, kiedy dotarłam na miejsce poznałam!. To żona mojego bliskiego kuzyna Eugeniusza Tkaczyka- już nieżyjącego. Ma 90 lat ale pozostały jej rysy twarzy takie jak za młodu, takie jak zapamiętałam. Poznałabym ją wszędzie.


 Co dalej?
Zerkamy na zegarek. Umówieni jesteśmy między 14:30 a 15-tą przy cmentarzu z reszta rodziny. Trzeba się wyrobić a tu jeszcze kwiaty dla Teresy kupić musimy.. Ruszamy więc do Dębego po kwiaty. W kwiaciarni spotykamy dwie miłe panie. Szkoda, że nie pozwolono Asi zrobić zdjęć w środku.Sami byście zobaczyli jak pięknie kwiaty te panie układały. Po zakupie kwiatów,Asia namówiła nas na zajrzenie do kościoła. Tłumaczyła, że w Internecie jest jedno marne zdjęcie kościoła i to na zewnątrz, więc ona  sama chce  zrobić zdjęcia by pokazać innym piękno tego budynku sakralnego
Oj byłam tu chrzczona i przystępowałam do I Komunii, nie mówiąc, że śpiewałam na chórze pieśń ślubną dla Zdziśki i Romana, prawie 50 lat temu . Asia z Bogdanem chodzą i fotografują.
Wychodzimy.

Mamy jeszcze chwilę to?- zajrzyjmy do Alinki. Nie wybaczyłaby mi, gdyby się okazało, że jej nie odwiedziłam..
Przywitanie gorące, chwilę porozmawialiśmy i niestety czas nas gonił. Biedne kwiaty w bagażniku.
Jedziemy do Bogdana. Zostawiamy kwiaty i szybciutko na cmentarz w Dębem, bo tam już na nas czekają.
Jest też i mój syn Krzysztof z żoną Jadwigą, przyjechał mój bratanek z dziećmi i następne pokolenie dzieci mojego brata. Jest tez Helenka, która jest spokrewniona ze mną. jestem pod ogromnym wrażeniem, bo oto w jednym miejscu i jednym czasie, spotkały się różne pokolenia spokrewnionych osób ze sobą, które nigdy się w życiu nie widziały a nawet nie wiedziały o sobie - a w których żyłach płynie ta sama cząstka naszych przodków.


Idziemy na cmentarz zapalić znicze na grobach naszych przodków. Zrobiło się bardzo chłodno.
 
 
Zmarzliśmy. Część schowała się w samochodach lub odjechała wymieniając się wcześniej adresami.
Ci co wytrzymali przejmujący chłód ustawili się do wspólnej, rodzinnej fotografii.

Zmarznięci pojechaliśmy do Bogdana na gorąca herbatę. Hania, która już była w domu po pracy poczęstowała nas czymś bardziej rozgrzewającym. Rosołem. Kochana Hania.
Czas niestety tak szybko zleciał a nas czekały jeszcze dwie wizyty, że rozstaliśmy się z resztą rodziny i pojechaliśmy w czwórkę do rodziny Malesów. Tam czekano już na nas. Przyjęto uroczyście i tak w cudownej atmosferze wspomnień szybciutko zleciał nam czas.
Czas, który mieliśmy na końcu zarezerwowany dla solenizantki Teresy. Zjawiliśmy się wszyscy.



Ta noc spędziliśmy u drugiej Teresy na działce, gdyż na rano przewidzieliśmy powrót.
Dzień 4- Niedziela. Powrót do domu.
Z Teresą rozstaliśmy się około godziny 10-tej.

Ze smutkiem wyjeżdżałam. I choć jestem starsza osobą a i atrakcji było bardzo dużo to nie czułam zmęczenia. Przecież nie można się zmęczyć w domu. Bez względu, gdzie żyję, gdzie umrę -Dębę Wielkie, będzie moim domem rodzinnym- moją tęsknotą do lat, kiedy otaczali mnie starsi o de mnie, których kochałam i podziwiałam.

Serdeczne podziękowania dla Bogdana i jego cudownej żony Hani. Dla Henryka, Teresy jednej i drugiej. Dla Alinki i jej męża. Dla nowo poznanego krewnego Jana Frelaka z Królewca i córki mojej kuzynki Janiny Tkaczyk, Elżbiety. Dla Heleny i jej rodziny oraz dla Jacka, mojego bratanka. Również dziękuje wszystkim mieszkańcom, z którymi miałam przyjemność rozmawiać i którzy okazywali tak wiele sympatii dla mnie.
Dziękuje, że mogłam Was wszystkich jeszcze spotkać.

Eugenia Rudnicka z domu Frelak.


"Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci" Wisława Szymborska